Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/106

Ta strona została przepisana.

czył. Wszystkie pisma o tem piszą, opinja jest poruszona do żywego. Wróciłem do domu, położyłem się, jak na prawego obywatela przystało, do łóżka... Ale już po pięciu minutach wstał z tego łóżka zamiast prawego obywatela, przestępca i złodziejaszek... Przypomniało mi się, że lat temu sześć wystawiłem w teatrzyku nocnym „A kuku“ sketch i że ten sketch posiada myśl przewodnią, ściągniętą z komedyjki Labiche’a.
— Jakeście się mogli dopuścić takiej zbrodni?
— Nic o tem nie wiedziałem! Napisałem taką bluetkę, zapaliłem papierosa, zatarłem ręce — byłem nawet bardzo z siebie zadowolony... Na premjerze — grają moje sztuczydło, ja siedzę spokojnie i raptem... Boże! myślę sobie, przecież ja poczciwemu, staremu Labiche’owi pomysł ukradłem! Trzymać złodzieja! Przez dłuższy czas chodziłem po świecie, jak struty, aż gdzieś wreszcie natrafiłem na wiadomość, że ostatecznie wielki Szekspir nic innego przez całe życie nie robił, jeno okradał nowelistów włoskich. Zacząłem sprawę badać głębiej i trochę się uspokoiłem. Cała historja literatury to jeden wielki, pisany album przestępców. Już w Biblji są ślady ksiąg wedyckich, Mahomet ściąga oburącz od Chrystusa. W wiekach średnich banda podejrzanych rzezimieszków toczy istne bójki o Trystana albo o Sowizdrzała — wyrywają sobie tematy nawzajem, okradają jeden nicpoń drugiego do ostatniego guzika. Na niektóre cenniejsze pomysły — na Fausta — Twardowskiego, na tańczącą Salome — rzucają się całe gromady opryszków, urwipołciów,