Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Mainacht, otrzymuje i rozdziela od rana do nocy epitety, od którychby zdębiał i oniemiał napewno nawet woziwoda (berliński), jego żona zbiera prawdopodobnie ogłoszenia i firma „Hinterluft i Paździerkiewicz“ nieraz gestem stanowczym, zupełnie się nie krępując, wskazuje dumnej Otylji drzwi wyjściowe. — Skąd w tych warunkach bierze się w ludziach ten „ambit“, ta „honorność“ i ten pęd ku harcom rycerskim? Dlaczego przedsiębiorca Mailuft, którego — wobec naszego braku poszanowania cudzej godności — obraża codziennie stróż, dorożkarz, szef, konduktor tramwajowy, majster, furman, wpada raptem w szał i biega z szabliskiem po mieście, jak hiszpański grand, jak średniowieczny Don Juan Tenorio? Dlaczego zaprząta swoją osobą opinję publiczną, na jakiej zasadzie pozuje na bohatera?
Najbardziej kulturalne narody tego globu — i tu jest punkt drugi, najważniejszy! — dzielni Amerykanie, dumni synowie Albionu nie znają zupełnie głupkowatych pojedynków. Jest ich — w sumie — ze trzysta miljonów, mają najwyższą cywilizację, podbili połowę świata i — o dziwo! — nie reagują! Nie robią antycznego herosa z byle gburowatego Mailufta-Podmuchwmajskiego, nie uznają zniewagi czynnej, protokółów, tużurków, dziur w powietrzu... Na uderzenie odpowiadają bokserskiem pchnięciem pod dolną szczękę, czy prawe żebro — albo poprostu skargą sądową. Doszli do wniosku, że honor obywatela zależy od zupełnie innych czynników, a jego cześć i dobre imię nie może się wy-