Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/117

Ta strona została przepisana.

p. n. „Don Juan podmiejski“ — moda, sport, filozofia relatywistyczna, logogryfy, ogłoszenia matrymonialne i witaminy — ... W piśmie tem mam prowadzić dział p. t. „Figle historyczne“ i szkicować portrety głośnych uwodzicieli. Ledwiem zdążył pożegnać pana Rypsa — już się wyłania z mroków p. Warumnicht-Czemuniewski i angażuje mnie do czasopisma „Nie chodź po wsi“ (dramat, taniec, algebra wyższa i odmładzanie starców). W organie tym mam pisać o mah-jongu i o bridge’u z plafonem.
Stanowczo coś niedobrego dzieje się w kraju. Jakiś wulkan, zmyliwszy czujność geologów, wybuchnął i rzyga bez przerwy zadrukowaną bibułą. Wyczerpaliśmy już na tytuły do czasopism wszystkie rzeczowniki — od „Ablegiera“ do „Źrębiecia“, zużyliśmy wszystkie przymiotniki, zaimki, imiesłowy i tryby rozkazujące i teraz powoli trwonimy nieopatrznie ostatnie części mowy — wykrzykniki. Istnieją już organy pod nagłówkiem „Cip... cip...“, „Taśtaś“, „A kysz“, Hm... hm...“ i „Ojoj“. W podtytułach objechaliśmy wszystkie kierunki polityczne i zaczynamy wreszcie kraść napisy ze stacyj kolejowych, wydając oddzielnie pisma „dla pań“ i oddzielnie „dla panów“. Wkrótce i te kombinacje się wyczerpią i grono nowych redaktorów będzie musiało powołać do życia specjalny organ „dla blondynów“, miesięcznik „dla mańkutów“ i kwartalnik ilustrowany „dla osób, niewymawiających litery r“.
Najzabawniejsze jest to, że, mimo owej lawiny figlików, feljetonów, wesołych capricciów, frywolnych żarcików, żywot nasz jest coraz smutniejszy