Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/125

Ta strona została przepisana.

ONA. Ja zostaje sama. Wtem — list!! Aaaa! Ten nędznik żąda pieniędzy!
ON, Tak. Nędzny uwodziciel żąda pieniędzy. Jest to mój brat przyrodni, więc ja go muszę grać.
Przychodzi. Śmieje się. Ha-ha, Rzuca się na panią, na kołyskę.
ONA. Ratujcie dzieci!
ON. Tak. Ja wpadam — mąż! Chwytam nędznika, wyrzucam go przez okno...
ONA. Jakto? Samego siebie?
ON. Oczywiście. W kinematografie można. Biorę panią w objęcia.
ONA. Spostrzega pan list. Tam — na podłodze.
ON, Czytam. Ha! Niewierna! Shańbiłaś mnie i moje gięte meble! Precz! Jeszcze bardziej precz, niż na wiecu. O-aza, a-utor — ole-ander! Wychodzę!
ONA. Padam na stół — na stołek — wyrywam sobie włosy z głowy. — Ole-ander!
ON. Ja wychodzę stanowczym krokiem. Hej tam! Konia! Siadam na koń i wyjeżdżam do pampasów Ameryki południowej.
ONA. Ja rozpaczam — kaszlę — wreszcie wstępuję do kabaretu, jako tancerka hiszpańska. Ollé! Ollé!
ON. Przez ten czas ja — mąż — poluję w pampasach na grubego zwierza. Mija lat piętnaście. Część czwarta. Obszary, porosłe trawą. Banda dzikich cowboyów napada na mnie. Walczę. Słaniam się. Byłbym zginął, ale syn pani ratuje mi życie.
ONA. Więc ja miałam syna?