Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Brawa przy otwartej kurtynie! Osiemdziesiąt przedstawień, nie licząc popołudniówek, świąt i dni galowych. Poco za te głupstwa płacić tantjemy, kiedy to można improwizować?
Ona. A ja? Ja tu wcale nie gram?
On. Pani — podczas kiedy ja zwyciężam — charakteryzuje się do trzeciego aktu. Spotykamy się, po latach, na wygnaniu, w miejscowości kąpielowej, w wodzie... Oboje sterani życiem...
Ona. Nie chcę! Pan sobie gra w kwiecie wieku, a ja mam się pokazywać sterana życiem? Nie!
On. Ależ pani! Cudowna scena! Liryczna! Pożegnanie! Szczery sentyment! Jesteśmy oboje w kostjumach kąpielowych, mimo to poznajemy się na pierwszy rzut oka. Ja mówię: ach! Odwracam się do publiczności. Monolog przed rampą:

Byłaś mi życia szczęściem i osłodą...
Żegnaj! Tu daję nurka i znikam pod wodą!

Ona. Nie zgadzam się! Odrzucam rolę! Ja nie mam historycznego kostjumu kąpielowego! Scenę końcową trzeba zmienić!
On. Pani! Dla kostjumu mamy paczyć intencje młodego poety? Młodego Rasyna warszawskiego? To byłaby profanacja!...

(Reszta — dla braku miejsca tudzież papieru — w jednym z teatrów stołecznych).