Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/14

Ta strona została przepisana.

gika! istnieją jakieś prawa przyrodnicze i ekonomiczne! Musi nadejść wreszcie dzień, kiedy wątłe więzy pękną, fale ludzkie popłyną tam, gdzie życie jest łatwiejsze, milsze, tańsze, niefrasobliwsze i piękniejsze! Nie trzeba doprawdy być aż prorokiem — wystarcza chwila zastanowienia, a prosty wniosek sam się myślicielowi nasunie: nadejdzie dzień, w którym my, Warszawiacy, będziemy świadkami nowej wędrówki narodów! Najpierw oczywiście stracą cierpliwość i przejrzą na oczy ludzie ubożsi. Zerwie się Przyokopowa, Targówek, Szmulowizna i, gnana koniecznością, ruszy w świat przez Czechosłowację, Austrję, Włochy, aby się osiedlić wreszcie na Rivierze. Następnie ta sama żelazna konieczność chwyci za kark ludność Żelaznej Bramy i ulicy Gęsiej, wyrzuci ją z sadyb odwiecznych i przerzuci na brzeg północny Adrjatyku, poczem Wizygoci nasi będą sprzedawali szelki i szproty między Porto Rose i Rovigno. Za nimi pociągną długim sznurem ku Zachodowi dzielnice śródmieścia: ulica Czysta pod wodzą mego przyjaciela, Gustawa Zmigrydera, przepłynie kawał Morza Śródziemnego i osiedli się na Korsyce, aby dać światu nowego Napoleona w odpowiednim kostjumie. Plac Warecki, Szpitalna, Boduena, Mazowiecka, uzbrojone w dzidy i kramsztyki przejdą Pireneje i rozbiją namioty w Kastylji. Ja sam — tak mi Boże dopomóż — poprowadzę tubylców z Koszykowej, Polnej, Natolińskiej ku słonecznym wybrzeżom dawnej Kartaginy.
Warszawa w owym czasie — pod opieką miłościwie nam panującego ministra skarbu — będzie