wogóle — tak zwana nauka oficjalna ludziom przez tyle wieków dała? Jakieś fale elektryczne, radiotelefony, pierwiastki promieniotwórcze, teorje Einsteina — poco to komu?
Bankructwo na całej linji i zaprawdę bliski jest dzień, kiedy wszystkie zbyteczne dynamo i antenny z warszawskiej radjostacji wyrzucimy, a na ich miejscu medjum, Barbarę Ubryk (Podwale 34), posadzimy i ta właśnie Barbara, zamieniając naszego Pata na Telepata, depesze prasowe, psychicznie, napięciem woli agencjom zagranicznym komunikować pocznie.
Zaprawdę bliski jest dzień, kiedy lekarze nasi, skoczywszy po rozum do głowy, rury roentgenowskie o kolano potłuką, barbarzyńskie aparaty prześwietlające z klinik usuną, a natomiast wezwą do pomocy pana Dyrdałę, dentystę-jasnowidza, który, przyłożywszy dłoń pacjentowi, gdzie trzeba, powie głośno i wyraźnie: „Widzę! Widzę dokładnie. W lewej kieszeni zegarek firmy Omega, kwit lombardowy Nr. 338 i paszport krajowy, na wątrobie zaś guz wielkości jaja kurzego. W kieszeni od spodni kluczyk.“
Zaprawdę też świta już dzień, kiedy przestarzałe, nędzne metody tak zwanych nauk ścisłych z naszych szkół i uczelni „żelazną miotłą“ wymieciemy. Poco komu dowody, które niczego nie dowodzą? Nauczyciel geometrji zgromadzi swoich uczniów wieczorem w ciemnym pokoju, każe im się wziąć za ręce, utworzyć łańcuch i czekać, póki się nie przekonają, że zamknięty fortepian gra, skrzypce
Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/146
Ta strona została przepisana.