Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/158

Ta strona została przepisana.

emerytury dosłużył. Pewnie pan nie ma protekcji, co? Jak to się pan nazywa, przepraszam?
Kopernik. Kopernik.
Szszpkowski. No tak. Nazwisko nie jest pierwszorzędne. Kopernik?... Powinien się pan jakoś przezwać Koperski, Kopernicki — teraz już można. Uda pan, że panu papiery w Rosji zginęły i zmieni pan nazwisko. Ja się panem zajmę. Stosunki człowiek, chwalić Boga, ma. Wróblewskiego znam, Przepiórkowskiego znam, z Kanarkowskim jestem na ty — gorszych idjotów od pana na zaszczytne stanowiska wypchnąłem. Siedzą sobie teraz jeden z drugim w fotelach i bębnią palcami po stole — pensję mają, dodatki drożyźniane...
Czytać i pisać pan umie?
Kopernik. Całe-m dzieło napisał: De revolutionibus...
Szszpkowski. Pst! Niech się pan tem nie chwali. De revolutionibus — broszura agitacyjna. Prasa się na pana rzuci. A ten, a jakie pan ma wykształcenie?
Kopernik. Uniwersytet w Italji i w Krakowie skończyłem.
Szszpkowski. Uniwersytet? To za dużo. Będą nosami kręcili. Wolałbym, żeby sześć klas albo żeby pana z siódmej z odznaczeniem wyrzucono. A jaką pan ma specjalność? Adwokat?
Kopernik. Astronom.
Szszpkowski. Gastronom — to ja też — każdy jest gastronom. Ja się pytam o zawód? fach?
Kopernik. Astro-nom.
Szszpkowski. Astro-nom?! No, wiecie państwo!