Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Interesant (otwiera usta). I jeszcze coś chciałem powiedzieć. Ja tu mam taki papier... Sam nie wiem, co to za papier... Leżał na ulicy.
Halszka. Dosyć! W lewo zwrot! Rysią marsz!

(Interesant wychodzi).

„Gdyś stanęła we śnie na mej drod-odze

(kiks. — We drzwiach pan Szef Sekcji osobiście)

Halszka (zrywa się — prawem inercji — śpiewa drżącym głosem):

„Czułam, że się unoszę wzwyż!

— Pan szef osobiście? — własnoręcznie? — samorzutnie? — istotnie? — zobopólnie...?
Szef (patrzy na nią bystro, okiem Napoleona pod Waterloo) — ?!?!?!
Halszka (dyga, jąka się, rumieni się). Właśnie... rzeczywiście... tymczasowo... niekorzystnie... okazyjnie... samodzielnie...
Szef (krótko, zwięzle). Tak. Rozumiem. Kto pani jest?
Halszka. Właściwie... zastępczo...
Szef. Jak się pani nazywa?
Halszka. (Nic). — — — ...,,,
Szef. U pioruna! Jak się pani nazywa?
Halszka. Nie wiem, czy panu radcy... wiadomo, że ewentualnie...
Szef. Żeby mi było wiadomo, tobym się nie pytał! Więc? No? Prędzej!
Halszka. Dy... dy... dy...
Szef. Pani się jąka?
Halszka (szybko): dasiówna... dasiówna... Kancelistka... na Remingtonie. Stosownie do okólnika...