Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/166

Ta strona została przepisana.

nocny dyżur. Dyżur nocny. Przez tydzień codzień nocny dyżur.
Szef. Dasiówna?
Halszka. Dy! dy! dy!
Szef. Co za dy? Tylko dy?
Halszka. Dy-daś. Dy-daś, daś również proszę pana radcy ministerialnego. Daś także.
Szef. A! Dydaś! Pani jest sama na dyżurze?
Halszka. Właściwie... istotnie... bezowocnie... niepodzielnie...
Szef. Pani tu jakieś nuty przepisuje? „Nie dziw się, że bez skargi odchodzę?“
Halszka. Uczę się, albowiem chwilowo — istotnie... Pan Kierdziel, jako taki... w godzinach nadetatowych... ustawia mi głos. Pan Kierdziel, jako taki, jest bardzo muzykalny.
Szef. Aha! Doskonale! Właśnie o tem chciałem mówić! Tego pana niema jeszcze?
Halszka. Niema! Stanowczo niema! — Jakiego... pana, proszę pana radcy? Bo nie wiem, o jakiego pana właściwie...
Szef. No... Kierdla?
Halszka. Pana Kierdziela?
Szef. Kierdziela! Kierdziela!
Halszka. Pana Kierdziela istotnie jeszcze niema. Miał być, ale go niema. Miał dyżur objąć, ale nie objął. Jak to w życiu...
Szef. Ale z objazdu wrócił?
Halszka. Z obiadu wrócił — prawdopobnie... jeżeli istotnie na obiedzie był.
Szef. Pytam: z objazdu!? Z objazdu! Z Paryża, dokąd woził pocztę?