Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/169

Ta strona została przepisana.

zdążył skopjować tych papierów, co? Jak pani sądzi?
Halszka. Ja... ja... wstrzymuję się od głosowania... ja aproksymatywnie — w zależności... w posiadaniu pisma szanownych panów... absolutnie, niepodzielnie nic rzeczywiście nie rozumiem.
Szef. No, mówię chyba dość jasno? Narzeczony pani, panno Dydaś, nie zdążył jeszcze wydać tych dokumentów mocarstwu Ościennemu?
Halszka. Wydać?! Wydać?! Ościennemu?
Szef. Wydać, wydać! panno Dydaś! Niech pani oczu nie wytrzeszcza, niech się pani nie zgrywa. Pani dobrze wie, o co chodzi!
Halszka. Ja? Panie ministrze... Życie moje dotychczasowe upływało, jak na dłoni...
Szef. Dosyć! Ani mru-mru! Człowieka, który pani głos ustawia, obserwujemy oddawna. Policja ma go na oku. Wiemy o nim wszystko. Człowiek, który pani głos ustawia, wyjeżdża co rano do Wilanowa, do Piaseczna, do Młocin — codzień w innym kierunku i codzień z inną walizeczką ręczną. Dalej! Człowiek, który z panią śpiewa duety, zamawia sobie u fryzjerów teatralnych peruki — jasnowłose, ciemnowłose, łyse — i przymierza je w domu przed lustrem. Co pani na to?
Halszka. Ja — nic... Ja... jestem oczywiście, absolutnie... niezwłocznie... zdumiona... Peruki? Może mu to jest potrzebne w zawodzie...
Szef. W zawodzie? Nie wiem, pocoby urzędnik etatowy w ministerstwie Em-Es-Igrek miał przymierzać peruki? Urzędnik może zmieniać poglądy,