Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/171

Ta strona została przepisana.

w rękach Wydziału śledczego. Jutro będą pierwsze wzmianki w gazetach. Pojutrze będzie o nas mówiło całe miasto. Będziemy sławni: ja, pani, panno Dydaś. Dlatego wolałbym, żeby się pani nazywała inaczej.
Halszka. Boże... Boże... Boże...
Szef. Tak jest. Człowiek, któremu pani sprzyja, nadużył zaufania. Ponieważ pani jest zaprzysiężona — mogę to pani powiedzieć: (wolno i dobitnie) Ambasada w Paryżu donosi telegraficznie, że nie otrzymała koperty PPWNI, zawierającej tajny traktat handlowy z republiką Betunją i z świeżo powstałem na Bałkanach, królestwem Salwersynją.
Halszka. Jezus! Marja!
Szef. Istnieją obawy, że traktat — dwieście dwadzieścia paragrafów! — wydano w obce ręce! Razem z dopiskiem!
Halszka. Chryste Panie!
Szef. Ponieważ rozrzutność Kierdla i jego tryb życia zwróciły oddawna uwagę Wydziału drugiego, nie ulega żadnej wątpliwości, iż osobnik ten — tentego!
Halszka. Strasznie!... literalnie!... zawrotnie!... Że by Duś coś podobnego!... niesamowicie... astralnie... psychoanalitycznie...
Szef. Właśnie! Te papiery zabieram! Gdyby się tu zjawił — rozumie pani? — on! — gdyby się zjawił, w co zresztą nie wierzę, — nic! Ani słowa. Zawiadomi mnie pani natychmiast...
Halszka. Niezwłocznie... naturalnie...
Szef. Jemu ani pary z ust... (Sprawdzając papie-