Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/172

Ta strona została przepisana.

ry, trafia na „romans“). „Nie dziw się, że bez słowa odchodzę“... Aha, to nie to!
Interesant. Przepraszam, że się ośmielam...
Szef. Co?
Interesant. Paszport zagraniczny... Ze względu na długotrwałe kamienie żółciowe...
Szef. Nie tu!... Wydział paszportowy! Komisariat Rządu! Nie o tej porze!
Interesant. Kiedy tam powiedzieli!... Wydział skarbowy... Zażądali zaświadczenia... Panie naczelniku. Ze względu na kamienie żółciowe, wyjazd mój jest dla państwa konieczny...
Szef. Dosyć.
Interesant. I prócz tego ja tu mam taki papier...
Szef. Dosyć.

(Interesant wychodzi).

Szef. Ma pani tu kwit, panno Dydaś. (Mruczy raz jeszcze „PKI, KT8, SHS, PD“. Wychodzi).
Halszka. Wydał w obce ręce?... Boże! Dwieście dwadzieścia paragrafów! Po stokroć lepiej umrzeć, niźli żyć w sromocie...

„Rozstać z tobą, ach, dzisiaj się muszę...“

Przy drzwiach lekki harmider. Podwoje się otwierają i staje w nich Kierdziel. Ma na sobie palto gumowe. Poza tem jest — powiedzmy to odrazu — w kostjumie djabła Kuternogi z „Pana Twardowskiego“. Obcisły kostjum trykotowy, na lędźwiach jakieś włochate futerko. Całokształt nakryty paltem. Czarna peruka. Czapeczka podróżna. Walizka.

Kierdziel. Halszko moja. To ja!
Halszka. Co? Kto? — Co to?