Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/19

Ta strona została przepisana.

i chwilę, zapomnieli o jakiejś korzystnej wyprzedaży płacą, obiecując sobie solennie, że w następnej „kolejce“ będą mądrzejsi.
Nie wiem, czy się tłumaczę dość jasno, wątpię nawet, czy w ubogim języku europejskim można wyłożyć dokładnie rzecz tak skomplikowaną, jak zasady gry chińskiej. Wiem tylko, że dla mnie — ma-dżong jest poprostu objawieniem, kwadraturą koła i błyskawicą w ciemnościach. Od iluż to lat wałęsamy się po tem mieście, jak głupi, podziwiamy, otworzywszy szeroko usta, spryt ludzi powojennych, którzy ni stąd ni zowąd, przeczuwszy konjukturę, potrafili wykupić nagle wszystkie fortepiany albo rodzynki, wszystkie kawiarnie albo pisma, fałaty albo kossaki, węgle albo bambusy — i nie domyślamy się wcale, że reguły tej zabawy znają na wylot od kilku tysięcy lat nawet małe dzieci na dalekim wschodzie. Od iluż to lat zbijamy bruki warszawskie, patrzymy w olśnieniu, nic nie rozumiejąc, na to, jak wszystkie kawiarnie zamieniają się raptem na banki i amerykpole, potem znowu amerykpole i banki na redakcje pism, wreszcie redakcje pism na kawiarnie — i nie przypuszamy, że już na dziesięć wieków przed narodzeniem Chrystusa pewien mądry szuler chiński znał tę grę doskonale i przeczuciem wiedziony z najgenialniejszych zarządzeń naszych uczynił poobiednią rozrywkę towarzyską dla dorastającej młodzieży.
Przeniknąłem nawskroś, zgłębiłem reguły madżongowe i odtąd innem okiem spoglądam na naszą