Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/27

Ta strona została przepisana.

right, wszystko w najlepszym porządku, czekamy na was.
Uwijaliśmy się obaj z Kubusiem przy piecu gazowym — z początku wesoło i rezolutnie, później nieco ospale. Mieliśmy, prawdę mówiąc, odrobinę nadziei, że jaki dobrotliwy piorun strzeli w tę ohydną impregnowaną płachtę, którą tymczasem zawieziono do fabryki gazowej, do Griesheim, gdzie ją — na dany znak — miano napełnić wodorem. Dowiedziałem się przy tej okazji, ile metrów sześciennych wchłania taka nieszczęsna „Tilly“ i że ją trzeba wydmuchiwać przez noc całą.
— Skoro im dziś powiem „wio!” — telefonował Rotzoll — to nazajutrz musimy jechać — nieodwołalnie. Inaczej wodór zdyfunduje do luftu i całą operetkę trzeba zaczynać nanowo. Czekam zatem na pogodę absolutnie pewną i stałą. Jak tam rura? Gotowiście?
— Powie pan panu asystentowi, Rotzollowi — krzyczałem groźnie na poczciwego wyłupiastookiego mechanika, Metzgera, który ten komunikat telefoniczny odbierał — powie pan temu panu z meteorologii, żeby nosa do naszych spraw nie wtykał! Co go rura u licha obchodzi? Niech uważa, żeby deszcz nie padał, żeby słońce świeciło i żeby zefirek dmuchał. Niech chmury rozpędza i powiększa ciśnienie atmosferyczne. Jeszcze żaden fizyk ekspedycji naukowej nie opóźnił. Uwaga! Zaczynamy drugą serję doświadczeń!
W sobotę po południu siedzieliśmy sobie z Kubusiem, gwarząc spokojnie przy elektroskopie — sy-