Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/47

Ta strona została przepisana.

solutko z New-Yorku do Frisco (odległość trzy razy większa, niż droga lądowa Lizbona — Odesa) bez pasportu, bez czternastu wiz, bez dwudziestu ośmiu rewizyj, bez szesnastu różnych gatunków papieru po kieszeniach.
Czy panu się nie zdaje, że tu ktoś z nas poprostu zakpił? Że ten stary, solidny, poważny, podtatusiały, dawniej ogólnie szanowany kontynent, na którym żyjemy — raptem zdziecinniał? Że ta część świata zachowuje się, jak na swój wiek, nieprzyzwoicie?
Dość spojrzeć na oblicze starej Europy, na te tysiączne, filuterne, wesołe zmarszczki linij granicznych i kordonów policyjnych, na te drgające różowe plamki terenów spornych, na te latające, figlarne „muszki” okręgów wątpliwych!
Panie, to stare pudło się śmieje — od ucha do ucha...