Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/51

Ta strona została przepisana.

szefa, dyrektora laboratorjum, profesora Wagemutha. Profesor Wagemuth miał głos bardzo dźwięczny, wykładał bowiem z największem zamiłowaniem — akustykę.
— To pan, panie doktorze? Sprawa jest tego rodzaju: czy nie zechciałby pan dziś wieczorem pojechać do Londynu?
— Do Londynu??!
— Do angielskiego Londynu?
— Do angielskiego. Miasto nasze, jak panu wiadomo, zakontraktowało dla szpitala trochę radu w British Corporation. W umowie zastrzegliśmy sobie wyraźnie, że przed odesłaniem „towaru“, poślemy na miejsce, na koszt fabryki, komisję odbiorczą dla zbadania preparatu. Chodzi o ilość i o jakość. Do komisji miałem należeć ja i jeszcze ktoś. Ani ja, ani ten ktoś jechać nie możemy. Postanowiliśmy wysłać pana, doktorze.
— Bardzo dziękuję za zaszczyt, ale lekarz nie pozwala mi wychodzić z domu. Przytem — jak ja się tam z ludźmi porozumiem? Wielką Brytanję znam jedynie z geografji dla szkół średnich, a język angielski z „metody Berlitza“...
— Tu nie chodzi o topografję, ani o język. Trzeba zbadać, czy rad jest czysty i nie zawiera domieszki mezotoru tudzież czy w ampułce jest dwieście miligramów...
— Dwieście miligramów? Mezotor? Jakże ja to zbadam, profesorze?
To zajęcie dla chemika, nie dla fizyka!...
— Właściwie ma pan rację. Ale dziedzina jest