czego się pan tu pęta i porządnym ludziom w pracy przeszkadza? odpowiem mu, dumnie podnosząc głowę: przyjechałem po tubkę! Obejrzę Opactwo Westminsterskie, oczywiście, dlaczegożby nie? Ale, patrząc na ten cudowny poemat z kamienia, nie będę miał głupiej miny znudzonego gościa hotelowego. Stanę w obliczu cudownej rzeźbionej legendy wieków, zdejmę kapelusz i powiem: „przepraszam, ja tu też mam pewną rację bytu na tym gruncie historycznym! Wysłano mnie po tubkę“. A gdybym nocną porą spotkał na Westminster Bridge cień wielkiego Szekspira — ha! to i wtedy się nie ulęknę. Na pytanie: Werda? Coś zacz? Ktoś jest, mdły cudzoziemcze? Jakiem prawem, skąd i poco przybywasz? odrzeknę, tchu nabrawszy w płuca: za pozwoleniem Waszej Prześwietności przybyłem po tubkę.
To są, oczywiście, świetne racje, ale tworzą, niestety, jedną stronę medalu. Ta druga wygląda znacznie gorzej. Siedem miljonów ludzi, czyha tam na mnie, na granicy hrabstw Essex, Middlesex, Surrey i Kent! Cała — najświetniejsza bodaj — literatura kryminalna opowiada dreszcz i zgrozę budzące, niesamowite historje o norach Whitechapel’u, o palarniach opjum, o tajemniczych szynkowniach w okolicy Tower Bridge, o niewykrytych, zagadkowych zbrodniach... Jakże to ja, biedne, miotane gorączką chuchro, wydobędę z tych odmętów grzechu ampułkę, która — przypuszczalnie — jest niewiele większa i tylko ociupinkę grubsza od normalnej zapałki Łapszyna? Jakim cudem uratuję
Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/55
Ta strona została przepisana.