Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Na kontynent?
— Na kontynent.
— Hm. I nie może pan tej podróży odłożyć?
— Nie mogę.
Jął szperać po księgach i przewodnikach.
— Wyjedzie pan jutro rano o 9.15 z Charing Cross, Na statek siądzie pan w Queenborough, przetnie pan morze Północne po linji Queenborough-Vliessingen — sześć godzin! — tam na pana będzie czekał pociąg pośpieszny Rotterdam-Haga-Amsterdam. Stamtąd uda się pan przez Bruksellę, Luksemburg, Düsseldorf... do Moguncji. To jest droga okólna, zajmująca, a przytem nie o wiele kosztowniejsza od bezpośredniej...
Wręczył mi grubą paczkę biletów kolejowych, zainkasował pieniądze, ale wciąż jeszcze przyglądał mi się ciekawie.
Nazajutrz o ósmej portjer hotelowy ładował moją walizkę do samochodu, spozierał raz po raz na londyńskie niebo i widziałem, że go coś gnębi.
— Dokąd szofer ma jechać? — rzekł wreszcie.
— Stacja Charing Cross. Pociąg 9.15, Londyn-Queenborough.
— Pan się dziś udaje na kontynent?
— Na kontynent.
Portjer zainkasował napiwek, zdjął czapkę, ale wciąż jeszcze przyglądał mi się ciekawie.
Na stacji Charing Cross — ta sama historja.
— Czy mogę zabrać tę walizkę do wagonu? — pytam tragarza — 9.15?
— A to pan dziś jedzie na kontynent?