Jeszcze i teraz powstawały w nim myśli, któremi mógłby poćwiartować przeciwników.
Ale im dalej szli trzej mężowie, tem bardziej spokój letniego wieczoru w nich wsiąkał.
Na drodze spotykali coraz więcej ludzi. Tłum chylił się przed nimi, jak chyli się trawa pod wiatrem. W odpowiedzi kiwali trzej mężowie niekiedy — ale zrzadka — głowami.
Aż nagle Rabbi Jezechjel, który był z nich najmłodszy, rzekł: — Rabbunem, przychodzi mi myśl jedna do głowy! Widzicie ten tłum, jak się chyli przed nami? To prawda czynimy rzeczy wielkie, tłumaczymy Pismo. Ale chciałbym was o coś spytać, rabbunem!
Czy nie jest możliwe, że za lat pięćdziesiąt, albo za lat tysiąc, ten tłum powie: Rabbi Jezechjel? Rabbi Joszua? Tysiąc razy ważniejszą rzeczą jest wiedzieć, jak źdźbło trawy wygląda w środku, niż co w ich tysiącu księgach stoi.
Patrzcie jak oni się nam pokornie kłaniają.
Ale czy nie jest możliwe, rabbunem, że za lat pięćdziesiąt, albo za lat tysiąc jaką wielką trąbę wynajdą i przed tym, co najlepiej zagra na tej trąbie, w proch padną jak teraz przed nami? I jak teraz pokazują nas dzieciom, tak kiedyś pokazywać będą: Patrzcie! to jest wielki Hebes, ulepił z gliny krowę, która wygląda jak żywa! Albo: tam idzie wielki Behajmes, znalazł pięćset słów i co drugie to ma tę samą końcówkę. To bardzo wielki człowiek jest! I pytam was, rabbunem, czy nie jest możliwe, że ci sami ludzie śmiać się z nas będą.
Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/71
Ta strona została przepisana.