niegramatycznie i to go bardzo trapiło, dziecino. I zrosztą, jako zapalony zbieracz dokumentów ludzkich, wiedział dobrze, że baby nie przeprzesz. — Chy! — drwiła Klementyna — ilu to ja ich widziałam, krzykaczy, nicponiów, światoburców! Wrzasku narobi, kije we wszystkie mrowiska wsadza, a potem leży, wykolejeniec, żółty, zbutwiały, klejem cuchnie i muchy go pstrzą, reformatora. Wróbelki nań z góry tentegują, na proroka.
— Ależ, Klementyno — rzekł raptem Heine w tłumaczeniu Kraushara. — „Tentegują“ w twych ustach? Nie można obcować bezkarnie z literaturą realistyczną. Nawet cheruby poczynają mówić, jak dorożkarze.
— Tu nie chodzi o kwestje stylistyczne — głosem cichym, znękanym wtrącił Edgar Allan Poe. — Cherub ma słuszność, Klementyna ma rację. Fantazję trzeba mieć w życiu i pogardę dla rzeczy realnych. Ja to najlepiej wiem, bo żyję już, chwalić Boga, cztery tysiące i dziewięćset dwadzieścia lat. W Egipcie byłem kapłanem w świątyni Izydy. Posiadłem wiedzę tajemną, nazywano mnie Mer Aram, zbudowałem drzwi, które się otwierały i zamykały autom atycznie („Nicht zumachen! Schliesst von selbst“) i przewidziałem zaćmienie słońca. Tłum chylił się przede mną w strachu panicznym, byłem czczony, jak bóg. Po śmierci postawiono mi piramidę, której do dziś dnia piaski pustyni nie pogrzebały. Ale ambicja pchała mnie do większych czynów. Już w dwa tysiące lat po śmierci zmartwychwstałem, aby w Judei tłumaczyć Pismo, razem z Je-
Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/79
Ta strona została przepisana.