Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/80

Ta strona została przepisana.

zechielem i Ben Akibą. Talmud, Miszna i Gemara zawdzięczają mi najsubtelniejsze ustępy. Zaprawdę nikt w owych czasach głośniejszym nie był ode mnie. Pokolenia i ludy biegły całować me stopy i rąbek szaty. Odszedłem — aby się wcielić w Juliusza Cezara. Niezła to była karjera, do dziś chłopcy w szkołach średnich podziwiają moje czyny. Ale ludzie dorośli dbają o mnie tyle, co o wyjątki gramatyczne w języku acteków. Przewidziałem, że tak będzie. Porzuciwszy też skórę Cezara, jak zmiętą rękawiczkę, umieściłem się w Leonardzie da Vincim. Mam kartę całą w Encyklopedji Orgelbranda. Za obraz mój, przechowywany w Luwrze, szaleniec pewien chciał oddać życie. Ale setki miljonów ludzi normalnych wolą parę nowych butów, niż moją „Wieczerzę Pańską”. Byłem przez kilka kwartałów Newtonem, zwano mnie urągliwie Izaakiem i gromadka obdartych inteligentów ma dla mnie od tej chwili sporo sympatji. Nauka była zresztą modna przez kilka zaledwie sezonów. Wziąłem się tedy do literatury. Napisałem Szekspirowi „Sen nocy letniej“, podyktowałem Cervantesowi „Don Kichota“, Heinemu „Księgę pieśni“. I leżę w koszu na Marszałkowskiej, obok Klementyny. Co dalej począć, panowie? Trzeba z żywymi naprzód iść. Excelsior! Biorę teraz lekcje mimoplastyki i jutro występuję w „Kolizeum“ jako Gunnar Tolnes. Będę miał tysiąc metrów długości i pięć części.
Ale już jestem zmęczony, bardzo zmęczony...

I ja też, dziecino...