Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/94

Ta strona została przepisana.

że słabnie i że mu się nie oprze. Nie dziwmy się tej kobiecie. W domu prawie nędza, mąż pracuje od świtu do nocy, aby zdobyć te, niezbędne do życia, trzydzieści kursów nocnych dorożki parokonnej. Jaś przetarł spodnie na siedzeniu i krawiec zgłasza się codzień z rachunkiem, żądając hałaśliwie biletu sezonowego na kolejki podjazdowe, dług u Zmigrydera przekroczył oddawna cztery sleepingi do Borysławia, kucharce należy się za dwa kwartały trzykrotna taksa samochodu ciężarowego. Skąd brać na to wszystko? Jedyna speranda zawiodła. Wuj Amilkar umarł wprawdzie, ale cały majątek (dwa miljony pensyj stróża nocnego i dwadzieścia pięć szyfkart pierwszej klasy) zapisał na cele filantropijne...“
Mojem zdaniem — jeżeli literatura piękna ma wogóle istnieć dłużej, jakiś walny kongres literacki, pod protektoratem Maryny Mniszek, powinien ustalić raz wreszcie dochody typów powieściowych.
Inaczej grozi nam poprostu ruina. Książka — dziś jeszcze sensacyjna — już nazajutrz jest naiwna, śmieszna, niemożliwa.
Kilka dni temu wybrałem się do teatru na ostatnie przedstawienie pewnego melodramatu krajowego. Jakaś wielka afera bankowa, jakaś Panama, w którą autor zaplątał finansjerę, arystokrację rodową, prasę. W scenie kulminacyjnej grono podejrzanych kanalij zarzuca pewnemu wyjątkowo szlachetnemu młodzieńcowi niesłusznie, że ich podszedł i że zdefraudował — tak jest zdefraudował! —