pięć miljonów marek. Oburzenie, repliki, gesty, patos. Tylko w krzesłach — tu i owdzie — ktoś się uśmiecha ironicznie pod przystrzyżonym wąsem. Istotnie bowiem — szlachetny młodzian, zamiast gniewem parskać, powinien był powiedzieć poprostu.
— Pięć miljonów? Pieniędzy tych — jako żywo — nie brałem. Ale nie będziemy się spierali o kwotę tak drobną. Służę — oto jest jedwabna chustka do nosa, rękawiczki skórkowe, szalik, Nadeślę panom jeszcze flanelowy garnitur marynarkowy, pokrywam manco tysiąckrotnie i proszę o wydanie reszty...
Po przedstawieniu lecę do autora krajowego i pytam go gromkim głosem, dlaczego, u licha, zepsuł „samochcąc“ efekt i nie powiększył do rozmiarów bardziej imponujących swego nadużycia bankowego.
— Panie! — powiada mi ów nieszczęśnik — nie dotykaj pan tej kwestji, bo oszaleję! Kiedym sztukę pisał — pięćdziesiąt tysięcy było już sumą wielką i taką też umieściłem w oryginale. Na próbie czytanej podnieśliśmy tę pozycję do pięciu kroć, na premjerze do pięciu miljonów, teraz, na czternastem przedstawieniu znów pan żąda podwyżki? Nie będę dla pańskiej satysfakcji poprawiał manuskryptu codzień, podług ostatniej ceduły giełdowej!
Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/95
Ta strona została przepisana.