Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/98

Ta strona została przepisana.

nioną bezwolną, oczarowaną donnę Annę przez całą Warszawę wpoprzek aż na Sierakowską, gdzie w pewnej suterynie ma pokoik z wejściem przez wspólną bawialnię — nie, moi drodzy, nikt w to nie uwierzy. Don Juan był możliwy w Hiszpanji, ale nie w Warszawie.
— Cóż więc poczniemy ze Świrskim?
— Właśnie o to się was pytam.
— Zaraz! Możebyście mu uśmiercili stryja w Ameryce i zdobyli w ten sposób dla swego bohatera jaki grubszy spadek?
— Próbowałem! Adwokaci powiedzieli mi, że windykacja takiego spadku trwa lat trzydzieści. Dopiero po trzydziestu latach Świrski, zapłaciwszy oczywiście podatek spadkowy, obrotowy, postępowy, jednostajnie przyśpieszony, wirowy, tranzytowy, dochodowy, stemplowy, czterowymiarowy i hyperboidalny, otrzymuje z majątku po nieboszczyku stryju (dwa miljony dolarów) złotych polskich piętnaście i groszy dwadzieścia, z których jeszcze uiścić musi podatek od niedozwolonych zysków wojennych.
— Jakaś rada musi być! Mam! Niech Świrski wygra główny los na loterji państwowej i niech jedzie zagranicę. Z tysiącami dolarów w garści coś przecież można zdziałać, jeżeli się ma na usługi fantazję tak zdolnego autora, jak wy, kolego.
— Owszem, możnaby... Tylko, że mu pieniądze odbiorą zaraz na granicy, w Zbąszyniu, i jeszcze mi go wsadzą do kryminału za przemycanie waluty.
— Dobrze. Niech więc jedzie bez pieniędzy,