Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/10

Ta strona została uwierzytelniona.

MARY. Nie chciałam pana urazić panie Ryszardzie. Ale patogeneza, psychoneurozy...
HEYST (chodzi jak konik szachowy). Nic mnie nie obchodzi patogeneza, katafonja, galwanoplastyka i filharmonja. Taki brzdąc, mnie, rozwodnikowi, podobne zarzuty ciska. Ja panią przekonam, że się pani myli. Panno Marjo, czy mogę panią prosić o jej rękę?
MARY. Panie Ryszardzie, pan ma poprostu fijoła.
HEYST. Aha. Teraz znowu mam fijoła, podług Janeta, Pistjana, Freuda i Wąchockiera. Nie, pani. Fijoł to nie jest termin naukowy. Mam lat 37, przeszłość, jak pani sama stwierdziła, nienaganną, jestem z zawodu inżynierem. Czy pani znajdzie gdzie lepszego męża?
MARY. Dobrze, dobrze. Niech pan pomówi z papą.
HEYST. Z papą? Codzień rozmawiam z papą. Sam mnie do tego zachęca, żebym niczego przed nim nie ukrywał. Mam się spowiadać z najtajniejszych myśli, marzeń i pożądań — to podobno pierwszy warunek skutecznej kuracji. Dobrze — spowiadam się głośno i wyraźnie, Kocham panią i proszę o jej rękę. Mogę to powiedzieć przez telefon wewnętrzny (chce iść do telefonu).

(Dzwonek na korytarzu).

MARY (wymyka się ku drzwiom). Dzwonią. Kiedy wanna będzie gotowa, każę zapukać.

HEYST. W najciekawszem miejscu usuwa się pani. Czy to jest psychoanaliza? Czy ja mogę być zdrów w tych warunkach?

(Mary wychodzi).

HEYST (wyjmuje z szuflady papiery. Rusza ramionami. Zabiera się do pracy).