Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

denerwuje, może go pan poprostu zastrzelić. Sąd panu przyzna okoliczności łagodzące...
POWSINOWSKI. A wie pan, że to jest bardzo zajmujący punkt widzenia.
HEYST. Doskonały punkt, panie. Niech pan sobie bierze przykład ze mnie. Od czterech lat — z małemi przerwami — udaję warjata: świetnie mi się powodzi... Utyłem, zdobyłem równowagę ducha, pracuję... (z korytarza słychać jakieś głosy — chwilami donośne i piskliwe). Przepraszam. Widocznie moja wanna.
POWSINOWSKI (nadsłuchuje). E! Nie... To nic. To Brysia.
HEYST. Brysia?
POWSINOWSKI. Pani profesorowa. Żona. Pani Pistjanowa.
HEYST. Dobrze, ale dlaczego tak głośno mówi?
POWSINOWSKI. Kobiecina jest zlekka — ten-tego. Zazdrosna o profesora, jak Otello płci żeńskiej i wogóle — wpada tu co pewien czas i robi rejwach. Nie mówmy o kobietach, bo to nie jest temat dla ludzi dorosłych... Chy! Ona pewnie o was ten skandal wszczęła.
HEYST. O mnie? Dlaczego o mnie?
POWSINOWSKI. Brysia przypuszcza, że profesor ją zdradza z wami.
HEYST. Co?
POWSINOWSKI. Ja wiem, że to są niecne supozycje. Ale gadaj z babą. Jest przekonana, że Ryszard Heyst to fikcja i że właściwie ukrywa się pod tym nazwiskiem odaliska cudnej urody, która oczarowała Pistjana, zadawszy mu lubczyku...
HEYST. Bójcie się Boga. Przecież profesor ma lat conajmniej 55.