Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/23

Ta strona została uwierzytelniona.

CÓRUŚ (zalotnie). Ogromnie mi pan przypadł do gustu, panie Ryszardzie. Gdyby pan zechciał zmienić metodę kuracji — mieszkam w Aleji Róż.
HEYST. Owszem. Będę o pani pamiętał, chociaż obawiam się, że pani leczy metodami przestarzałemi...
CÓRUŚ. Przepraszam!: Leczę najnowszą metodą wiedeńską...
HEYST. Nie! Pani, jak owczarz — ucieka się do czarów i uroków.
CÓRUŚ. Jakich?
HEYST. Osobistych.
CÓRUŚ (zalotnie). A! Jak pan świetnie umie rozmawiać z kobietami!
HEYST (zbliża się, szeptem). To rodzinne! Miałem w najbliższem otoczeniu taki, taki wypadek:
Moja ciotka — moja rodzona ciotka...
CÓRUŚ. Tak?
HEYST. Była kobietą...
CÓRUŚ. Nie rozumię!
HEYST. Ja też nie rozumię. — Do widzenia.
CÓRUŚ Do widzenia, drogi panie Ryszardzie. Nazywam się Córuś (wychodzi).
HEYST (jest mocno zirytowany. Wyrzuca krótkie urywki słów. Biegnie do szafy, wyrzuca walizkę, rzuca do niej bezładnie książki, garderobę, rękopisy. Wciąga marynarkę na siebie. W pewnym momencie dostrzegł księgę główną. Czyta artykuł o R. H. Jest jeszcze bardziej wzburzony. Biegnie do telefonu wewnętrznego. Dzwoni).

(Po krótkiej chwili Mary)

MARY. Jestem. Pan mnie wzywał?
HEYST. Wzywałem. Pakuję się — wynoszę się. Niech pani pozdrowi papę.
MARY. Co takiego? Dlaczego?