Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

HEYST. Jaki papa?
MARY. Ojciec. Profesor. Przecież on tego ciosu nie przeżyje. Cale studja o panu pisał, całą renomę na panu oparł. Pan figuruje w „Centralblacie“, w „Presse medicale“, w japońskich „Papers“. Pan jest słynny R. H. profesora Pistjana. Jak teraz raptem gruchnie po świecie, że pan nigdy nie istniał...
HEYST. Nie, proszę pani, to omyłka. Istnieć — istniałem.
MARY. Nie istniał pan. Pan egzystuje tylko o tyle, o ile pan ma bzika.
HEYST. Nie jest to zdanie o mnie pochlebne, ale w każdym razie jakieś...
MARY. Papa poprostu odmłodniał od chwili, gdy mu się pan zjawił. Ma cel w życiu, pracuje, wzbogaca literaturę medyczną. I pan to chce jednym zamachem zniweczyć?
HEYST, Widzi pani, rzecz i tak musiała przecie kiedyś wyjść na jaw.
MARY. Dlaczego?
HEYST. Bo zaszły nieprzewidziane komplikacje. Przedewszystkiem my się mamy ku sobie.
MARY. Kto?
HEYST. Ja i pani, panno Marjo.
MARY. Wcale się nie mam ku panu.
HEYST. Teraz nie, ale to z czasem nastąpi. Ja mam silną wolę. Ważniejsze rzeczy potrafię przeprowadzić, jak się uprę... Po drugie zaś — prędzej czy później, będę musiał od papy wydostać tę... kasetkę.
MARY. Co za kasetkę?
HEYST. No, tę, którą mam u państwa pod posadzką, mianowicie pod trzecim jej kwadracikiem na prawo, licząc od wejścia.