Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

wałem do tej kliniki, pani wierzy... i raptem w kasetkę pani nie wierzy (pakuje się gwałtownie). Dobrze, pakuję manatki. Uciekam.
MARY. Najpierw pan mówił filozoficznie, że się pan krył przed życiem. Teraz pan znów powiada, że pan nie miał mieszkania...
HEYST. Bo mieszkania też nie miałem. Lokal starej Pobrykalskiej był zarekwirowany przez lekarza. Ojca szanownej pani.
MARY. Jakie to wszystko jest okropnie powikłane! Ludzie z przed wojny mają dziwny talent komplikowania życia. To dlatego, że nie grywali w football. Gdyby pan uprawiał jakie sporty, gdyby pan się choćby boksował co rano, toby się pana tego rodzaju głupstwa nie imały. Niech pan rozpakuje walizkę, pan teraz nie może jechać.
HEYST. Ciekaw jestem, dlaczego?
MARY. Jak się papa dowie, że z tą kasetką to prawda... Pan nie widzi, że to jest człowiek nerwowy, mało odporny?...
HEYST. A co mnie papa obchodzi, jeżeli córka moje najszczersze wyznania, moich uczuć kwiaty, wciąga do księgi głównej? Prócz tego zaś — myli się szanowna pani, twierdząc, że ja się nie umiem boksować... (staje w pozycji), Proszę, niech pani atakuje.
MARY. Żal mi pana, kochany panie Ryszardzie (z politowaniem). Ja mam żeton akademickiego Klubu Sportowego, A. K. S. W., na rok 22-gi.
HEYST. A ja mam puhar B. C. Leodjum na rok 1911-ty. Czekam.
MARY (zrywa się). Dobrze. Zasłużył pan na to En garde. (Heyst się broni bardzo umiejętnie, Mary atakuje. Słychać urywane słowa).