Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/34

Ta strona została uwierzytelniona.
AKT II.
Salon w mieszkaniu przy ul. Wspólnej. Drzwi wejściowe, drzwi balkonowe. Wnętrze przypomina zupełnie pokój Heysta w sanaiorjum. Posadzka ułożona z deseczek, które tworzą jakiś deseń: n. p. kwadrat z cieńszym krzyżykiem pośrodku. Na podłodze leży dywan tu i ówdzie zagięty. Meble w pokrowcach, lustro, żyrandol. W kącie nakryte zielonem suknem pudełko z narzędziami wypożyczonemi widocznie u stolarza, młotek, świderek i piła. Profesor PISTJAN siedzi w piżamie i pantofelkach, popija jakiś rumianek i wygląda wogóle nie świetnie. DORDOŃSKI, żywy i energiczny — jak zwykle, wyjmuje papiery z teki i ćmiąc papierosa, objaśnia.

DORDOŃSKI. Rzecz jest, jak widzisz, kochany Jasiu, na najlepszej drodze. Opowiadałem im cuda o tobie, o psychoanalizie. Wywarłem kapitalne wrażenie, reszta do ciebie należy.
PISTJAN (apatycznie). A co ja mam robić?
DORDOŃSKI. Zwołać ich tu wszystkich, zaprosić Naftolej, Piwpol, Spółkę Ziemiańską „Jaje“, Bank nadirowo-zenitowy, wypalić do nich frenetyczną mówkę, zagrzać do czynu. Dadzą, zobaczysz, dadzą. Sam Fyszman i Lifszyc da ze 25 miljonów, oni się ogromnie sprawami psychicznemi interesują. Założymy Towarzystwo akcyjne, ale akcji wcale nie puścimy na giełdę. Ty mnie nie słuchasz, Jasiu?
PISTJAN. Owszem, owszem... (idzie ku drzwiom, zamyka je, naśladując Heysta). Co mówisz?
DORDOŃSKI. Powinieneś wytłumaczyć finansistom, że w naszych czasach taki pensjonat dla warjatów, to poprostu złota żyła. Będziemy mieli komplety, prawdziwsze, niż w teatrze, będziemy mieli ogony przed bramą. Ja sam wezmę kilka udziałów. Mój