Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

mieście spacerują w jedwabiach, a po domu w cerowanej koszulinie...
PISTJAN. Przypuśćmy. Ale tu powstaje pewna djabelna kwestja prawna, która mi od trzech nocy sen odbiera.
DORDOŃSKI. Prawna? No?
PISTJAN. A tak, (tragicznie). Co, jeżeli i tamto twierdzenie wzmiankowanego osobnika się sprawdzi? Jeżeli się okaże, że i stara Leokadja — mówię Leokadja a mam na myśli cały kompleks — nie była urojeniem? Innemi słowy, jeżeli — pod tą podłogą (tupie nogą) doprawdy coś jest?
DORDOŃSKI. Dajmy na to. Więc co?
PISTJAN. Wyobraź sobie, że w tym domu nagle — wybucha pożar. Straż ogniowa nadbiega z sikawką i wydobywa ze zgliszcza zwęgloną, zniekształconą — kasetkę. Otwierają — papiery procentowe i autograf starej Leokadji. Rozumiesz, co to za skandal. Powiedzą, że ja umyślnie ogłosiłem człowieka za warjata, żeby sobie jego majątek przywłaszczyć. Ja — lekarz. Rozumiesz?
DORDOŃSKI. Jeżeli masz jakieś wątpliwości, to najprościej byłoby zajrzeć...
PISTJAN. Zrywać podłogę? W salonie? A Brysia? Ty nie znasz Brysi, ty wogóle nigdy nie byłeś żonaty. I co to za koszt w tych czasach? Jak się nasi poczciwi rękodzielnicy do roboty wezmą, to mi tu będą obozowali ze trzy miesiące. Gdzie, ja się podzieję z rodziną? Wreszcie — wyobraź sobie, że oni mi tu stąd wydostaną na światło dzienne taką maszynę piekielną, czy ty masz pojęcie co to będzie za katastrofa? Ziemia zadrży w posadach.
DORDOŃSKI. Dlaczego?