Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/39

Ta strona została uwierzytelniona.

PISTJAN. Jakże? Ja trzy miesiące leczę człowieka najnowszemi metodami na neurastenję i schizofrenję — a tu się okazuje namacalnie, że on się w pakował do kliniki, bo nie miał gdzie mieszkać. Jeszcze będę gotówkę pchał w taki kompromitujący interes?
DORDOŃSKI. Wiesz co, dam ci radę: Nic nie rób. Siedź spokojnie.
PISTJAN. A sumienie? Czy to ja prawnik jestem? Ja mam sumienie! Wątpliwości mnie dręczą możeśmy tego biedaka skrzywdzili? Może on doprawdy tam ma majątek — pod spodem!
DORDOŃSKI. No to sprowadź kołodzieja czy cieślę — niech szuka.
PISTJAN. Tak, a jeżeli to były urojenia człowieka chorego?
DORDOŃSKI. Mój drogi! Nie będę ci robił wyrzutów. Ale — do licha. — Przecież ty, jako psychjatra, jako słynny Pistjan, profesor, powinieneś przecież wiedzieć, czy to są majaczenia, czy nie. Cóż ta wasza medycyna jest warta?
PISTJAN. Mniej więcej tyle, co wasze prawo. Czy ty potrafisz odróżnić, porządnego człowieka od rzezimieszka?
DORDOŃSKI. Naturalnie. Rzezimieszek jest to indywidjum, które było karane sądownie, a człowiek porządny to osobnik, który dla braku dowodów pozostaje na wolności.
PISTJAN. A nie zdarzają się wam omyłki sądowe? Nie zamykacie ludzi niewinnych, niepoczytalnych?
DORDOŃSKI. Owszem, dlatego też w trudniejszych wypadkach radzimy się was, psychjatrów.
PISTJAN (zrywa się). Iiii! Uczył Marcin Marcina.