Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

u ludzi bywa. Niech sam powie, czy to gdzie taka moda panuje, żeby głowa domu w pantoflach w salonie siedziała, rumianek piła i w „berka“ się bawiła? Tu znów jakichś papierzysków naznosił...
DORDOŃSKI Przepraszam panią, pani Gabrjelo. To moja teka. Ważne sprawy — w pośpiechu — popełniłem — faux pas.
GABRJELA. Fopa! Tu znów na fotelu palto leży! Salon jest od paltotów? Niema dwóch wieszaków w przedpokoju? Do salonu się z paltem wchodzi? Pan mecenas przecie nie pod jednym dachem bywa i sam najlepiej wie, jako stary pieczeniarz, jakie są w świecie zwyczaje.
PISTJAN (tupie nogą). Do stu piorunów! przepraszam. Moje dziecko, nie widzisz, że nam przeszkadzasz? Pocoś przyszła?
GABRJELA. Pocoś przyszła! Widział pan mecenas? Traktowanie żony! 38 lat z nim żyję, teraz się pyta, pocoś przyszła. Jakeśmy się pobierali, to o tem mowy nie było. Szłam w swojej sukience szewiotowej, lipy pachniały, ptaszęta ćwierkały wśród drzew...
DORDOŃSKI. Ależ droga pani Gabrjelo...
PISTJAN. Przepraszam cię, Adasiu. Tu trzeba systematycznie, drogą perswazji. Zapytuję cię po raz wtóry, ptaszyno, pocoś tu przyszła? Czego chcesz?
GABRJELA (opryskliwie). Dzwonią.
PISTJAN. Kto? Gdzie?
GABRYELA. Telefon! Mówią, że bardzo pilny.
PISTJAN. Masz! I teraz dopiero mi to mówi (wybiega).
GABRJELA (za nim). Nie bój się. Zaczeka. Nie ucieknie. Jak to mu do niej pilno.
DORDOŃSKI. Do kogo?