Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

(Krótka pauza. Wchodzi pani Brysia. Porządkuje. Spostrzega w kącie pudło z narzędziami, załamuje ręce i rozpacza. Po krótkiej chwili wchodzi Heyst. Angielskie ubranie sportowe, w którem wygląda doskonale. Jest uśmiechnięty, uprzejmy).
HEYST (kłania się). Profesor kazał mi tu czekać. Heyst. Inżynier Heyst. Miałem zaszczyt być pacjentem.
GABRJELA. Niech pan siada na kanapie.
HEYST. Dziękuję.

(Pauza).

GABRJELA. No i co?
HEYST. Nic, jakoś się ociepliło.
GABRJELA. Ociepliło się (mruczy coś). Przecie to pan jest inżynier, Ryszard Heyst. Pacjent pan był u męża na Mokotowskiej.
HEYST. Ja.
GABRJELA. I już? I nic więcej? Niech pan blaguje dalej. Za co panu płacą?
HEYST. A, pani się pyta o moje środki utrzymania? Fabrykuję teraz latarki elektryczne (wyciąga latarkę z kieszeni) jak tu nacisnąć to świeci, jak tu nacisnąć to gaśnie, a w międzyczasie liczy schody i piętra. Patent, składy mamy na Lesznie.
GABRJELA. Na Lesznie. Jak nacisnąć świeci. Dobrze, dobrze. Niby to ja nie widziałam, jak on pana z ulicy wołał. Mnie pan nie oszuka. Prosta kobieta jestem, ale wiem: Oni pana zgodzili, żeby pan przedemną Ryszarda Heysta udawał. Oni panu za to zapłacili.
HEYST. Zaraz, proszę pani, zaraz. Mnie zapłacili za to, żebym był Ryszardem Heystem? To zupełnie nowy punkt widzenia na moją rolę w tem życiu.