Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/48

Ta strona została uwierzytelniona.
(Mary w kostjumie tennisowym)
(Gabrjela obrzuca ich, spojrzeniem nieprzyjaznem, mruczy coś i wychodzi).

HEYST. Jakaż to miła, przyjemna osoba. Romantyczna, pełna fantazji. Ogromnie się cieszę, żem ją poznał. Nigdzie, lepszej teściowej nie znajdę!
MARY. Pan znów ciągle w kółko, to samo?
HEYST. Znów. To moja idee fixe. Mary! Doszedłem do litery M. Ogromnie mi się moje przyszłe stosunki rodzinne podobają; ojciec mnie ma za warjata, mama za wynajętego szantażystę, córka mi też nie sprzyja. Tak jest najlepiej. Nie zawiodę przynajmniej niczyich oczekiwań, bo nikt się po mnie niczego nie spodziewa...
MARY. Kochany panie...
HEYST. Dziękuję za to jedno cieplejsze słowo.
MARY ...nietylko panu sprzyjam, ale oto jest dowód oczywisty, że o panu myślałam (uderza nogą w skrzynkę z narzędziami).
HEYST. A co to jest, proszę pani?
MARY. „Motyka, świder, piłka, kleszcze“... Pożyczyłam od znajomego stolarza, chciałam panu wyświadczyć przysługę i wydostać tę nieszczęsną kasetkę.
HEYST. Poco? niech sobie leży, gdzie leżała. Z każdym dniem jestem bogatszy (wyjmuje gazetę). Widzi pani?
MARY. Co?
HEYST (czyta). Żyrardów — 57 tysięcy. Mam tego dwadzieścia sztuk, Lilpopy po cztery, a ja tego mam dwieście. Starachowice pięć. Wie pani, na dobrą sprawę, to pani ma szalone szczęście. Ja jestem jedną z najlepszych partji w kraju.