Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/7

Ta strona została uwierzytelniona.
AKT I.
Biały, schludny pokój w zakładzie profesora Pistjana.

Ściany malowane olejno. Okno balkonowe. Drzwi wejściowe. Telefon wewnęrzny na ścianie. Łóżko biało lakierowane, sprężynowe. Lekki chłód wieje od podłogi, pokrytej czystem, bronzowem linoleum, od regulaminu, przybitego do białych drzwi. I trochę za mało jest mebli w dość dużym pokoju: szafa, fotel i dwa krzesła, dziwnie mały stolik na środku.
Mimo to wnętrze sprawia wrażenie dość przyjemne: jakiś kwiatek czerwony wdzięczy się u okna, lampy żarowe płoną jasno, przez czyste szyby wdziera się jeszcze trochę zachodniego światła dziennego. Przy owym dziwnie małym stoliku (na którym stoi taca z podwieczorkiem, szklanka, dzbanuszek mleka, trzy kawałki chleba, masło, obok kościany nożyk), siedzi RYSZARD HEYST. Ma na nogach pantofle, odziany jest w t. zw. bonżurkę. Patrzy przed siebie na szachownicę i rozwiązuje zadanie szachowe. Co chwila wyjmuje termometr z zanadrza i pociera go ukradkiem — skórką zamszową od butów, którą chowa starannie do szuflady. Tu i ówdzie — dla wprawy — puszcza sobie t. zw. tik nerwowy: jakiś skurcz mięśni twarzowych. Mruczy piosenkę, która niema ani słów, ani melodji.

Z korytarza dolatują chwilami głosy. Czasami brzęk dzwonka dwa tony dłuższe i jeden krótki, albo naodwrót.

MARY (za drzwiami) Pan Powsinowski — mleko bułgarskie. Dla pana Heysta wanna na 29.
(Wchodzi w białym kitlu doktorskim — młoda, piękna i ogromnie przejęta ważnością zadania).
Pan się dziś kąpie, panie Ryszardzie.
HEYST (wpatrzony w szachownicę). E dwa — E trzy... Czegobym ja dla pani nie zrobił.
MARY (zbliża się). Termometr.
HEYST. I czarne dają mata... Co?
MARY. Termometr.