Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/71

Ta strona została uwierzytelniona.

był nazwisko i tańczył shimmy. Jakto warjat panie? Ja mam plenipotencję. Każe pan natychmiast wszystko sprzedać? Przenosimy się gdzieindziej. Żeby mi żadnej cegły nie było. Rozumie pan? Ja pana nauczę, z kim pan ma do czynienia!

(Biega wzburzony po pokoju. Ryps wchodzi z papierami).

RYPS. Goldfinger i Abramowicz... Futryny.
POWSINOWSKI. Futryny? Sprzedać. Poco komu futryn na taki upał?... Pani sama powinna wiedzieć, że futryna nie daje szczęścia.

(wpada Dordoński — zziajany, nieprzytomny).

DORDOŃSKI. Gdzie ten człowiek jest? Dzwonię od godziny — telefon wyłączony. Co to ma być? Gdzie Heyst?
POWSINOWSKI. Poszedł na miasto.
DORDOŃSKI. Na miasto? W takiej chwili. Tu się decyduje sprawa terenów w Paluchu, każda minuta — to miljony. Jak on śmiał się ruszyć, panie, ten człowiek ma fijoła.
POWSINOWSKI. Pan będzie się łaskaw liczyć ze słowami. Pan Heyst jest moim przyjacielem i kolegą. Spędziliśmy razem kilka miesięcy w zakładzie. Jeżeli on ma fijoła, to i ja mam fijoła. O co chodzi?
DORDOŃSKI. Tereny w Paluchu.
POWSINOWSKI. Sprzedać.
DORDOŃSKI. Jakto sprzedać, panie?
POWSINOWSKI. Wszystko sprzedać, panie. Ja mam plenipotencję.
DORDOŃSKI. Jezus Marja. Pan? (czyta papier). Przecież to musi być poświadczone u rejenta.