LOLA: Na to mnie nie weźmiesz. Poważnie ty sam sobie mów, bo jesteś matematyk. Jak tu ładnie u ciebie, Gordon. Tyle książek! Jak w składzie nut. Okropnie się cieszę chłopaki kochane, że was widzę! Pamiętacie „Łososia“? Pamiętacie Wiedeń? Szczęśliwe były czasy. Perlmutter się we mnie kochał, pewien hrabia się we mnie kochał. Jeden z nich nawet się dla mnie zastrzelił.
PERLMUTTER: To nie ja. Panno Lolu...
LOLA: Nie mów do mnie panno Lolu, bo strzelę.
PERLMUTTER: A zatem — Lolu! Od czasów „Łososia“ wiele się zmieniło. Mianowicie Gordon i ja...
LOLA: A tak. Wiele się zmieniło! Wstąpiłam na scenę! Powiadam wam, mam szalone powodzenie! Znów się któryś dla mnie zastrzelił. Nie wierzycie? Pokażę wam; w gazetach o tym pisali. Znaleziono go powieszonego na strychu. Cóż wy nic nie gadacie?
PERLMUTTER: Właśnie miałem zamiar... wytłumaczyć...
LOLA: Wiecie co? Poślemy po ciastka, po kawę, usiądziemy przy stole albo na dywanie, po turecku i będziemy mówili o dawnych czasach. Perlmutter siadaj! Pst! zdaje mi się, że ktoś idzie.
PERLMUTTER: Tam do licha! (Biegnie ku drzwiom, chwyta klamkę. — Nasłuchuje, po chwili). To Przetakowa!
GORDON (szept): Bój się Boga, co robić? Nie wpuszczaj jej!
PERLMUTTER: Babę trzeba przede wszystkim usunąć, bo się wszystko wyda! (do drzwi). Pani Przetakowa, doktor Gordon wrócił. Ale jest niezdrów.
PRZETAKOWA (za drzwiami): Olaboga!
PERLMUTTER: Niech się pani nie obawia. Nic groźnego. Jest cokolwiek chory. Niech pani skoczy