Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

wą, nieco ulepszoną teorię powstania naszego lokalnego świata, t. zn. układu słonecznego. Jeans wyobrażał sobie, że jakaś gwiazda przechodząc obok słońca wywołała gwałtowny „przypływ“, wyrwała z płomiennej kuli ognistej język („cygaro“) i z tego olbrzymiego cygara utworzyły się następnie planety (z naszą ziemią włącznie). Matematycy nowsi (Jeffreys) uważają, że ta teoria nie tłumaczy wcale szybkich obrotów planet zewnętrznych. Natomiast zwyczajna katastrofa, mocne, „artyleryjskie“ uderzenie kulą w samo sedno (t. j. słońce) wyjaśnia podobno rzecz całą doskonale i nie budzi absolutnie żadnych wątpliwości matematycznych. Zrodziliśmy się po prostu z nieprzewidzianej katastrofy.
Jesteśmy i dziś — jak wiadomo — notorycznymi „pasożytami“ słońca, wszystkie nasze maszyny czerpią energię z gwiazdy dziennej, nieraz bardzo śmieszną, okólną drogą, chwytają na koła wodę, która gdzieś tam wyparowała za dnia latem i wraca do morza, albo spalają różne substancje, przez rośliny pod wpływem światła, wyciągnięte z gleby i z powietrza. Do krajów najbardziej słonecznych, tropikalnych, trzeba zwozić takie płynne i stałe paliwo ku wielkiemu zmartwieniu fizyków-teoretyków i bardziej przewidujących inżynierów. Dr. C. G. Abbot, głośny sekretarz Instytutu Smithsna, znany meteorolog, demonstrował niedawno na międzynarodowym zjeździe energetyków w Waszyngto-