Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

żary, o gazach trujących, o eskadrach, nalotach. Jeżeli to ma być efekt ostateczny, jeżeli doprawdy jeden z najcudowniejszych wynalazków zamienimy samochcąc na najgorszą bestię z Apokalipsy — to widać zasłużyliśmy uczciwie na całkowitą zagładę, powinniśmy zginąć.
Tak sobie piszą lekkim piórkiem felietoniści, ale sprawa zasadnicza jest o wiele poważniejsza, niż im się zdaje i zatacza coraz szersze kręgi, zaprząta najtęższe mózgi.
W Ameryce istnieje już i to od dłuższego czasu — Związek Pisarzy i Sprawozdawców Naukowych i niedawno gromadka członków tego stowarzyszenia przyparła do muru mężów dostojnych, którzy z okazji trzechsetlecia uniwersytetu Harvarda przybyli do Stanów, i zaproponowała im utworzenie zupełnie nowego ciała prawodawczego — Trybunału Wiedzy. Ten sąd odwoławczy miałby sporo roboty w dzisiejszym świecie, czuwałby nad bezpieczeństwem, badałby przeraźliwe napięcia, które gorączkowa działalność odkrywców i wynalazców wytwarza ustawicznie w państwach, krajach, społeczeństwach, dbałby o to, żeby gorzkie jabłka z drzewa poznania nie zamieniały się na owoce zatrute cyjankiem potasu. Jeden z pomysłowszych inżynierów nowoczesnych, „drugi Edison“, W. Dubilier, twórca nadczułych detektorów, które z odległości 40 kilometrów „słyszą“ zbliżające się krążowniki i aeroplany — narzekał któregoś dnia w wywiadzie prasowym: „całą naszą wie-