Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

part, porwał i pożarł kilku mieszkańców wioski, nikt go z tubylców tknąć nie chce i nie może, bo wiadomo powszechnie, że to jeden ze współobywateli, „zamieniony w lamparta“ siłą nadprzyrodzoną, magiczną. Bardzo trudna, bardzo dramatyczna sytuacja — problemat, który jednak podrywa w czytelniku wiarę w tamte „fotografowane“ dziwy.
T. zw. „aurą“ zajmuje się w Londynie jakiś tajemniczy badacz, który jeżeli pewne napomknienia dobrze rozumiem, szuka przez gazety forsy na studia dalsze i kosztowne soczewki z kwarcu. Tajemniczy gość udzielił dłuższego wywiadu prasie, twierdzi, że potrafi uczulić własne oczy jak się uwrażliwia kliszę fotograficzną i widzi „aurę“, emanacje krótkofalowe nad głowami pacjentów. Jeszcze kilka prób — mówi, — a przesyłanie myśli będzie dziecinną zabawką, zamieni się po prostu na rodzaj „telegrafu optycznego“, myśli będą widoczne, jak płomyk nad zapaloną świecą.
Najciekawsze, że to wcale znów nie taki dziki absurd z tą „aurą“, jakby się na pozór mogło zdawać. Z kilku poważnych laboratoriów biologicznych naraz nadchodzą relacje o wnikliwych pracach nad działalnością mózgu, który podobno daje „impulsy rytmiczne“, dostrzegalne w subtelnych przyrządach mierniczych. Mowa jest w takich referatach o życiu jako procesie elektrodynamicznym, można podobno odróżnić jed-