Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

szych“ mają pewien własny dekalog, czy kodeks honorowy, mają wstręt i pogardę dla morderców, kłamców, okrutników, są gościnni i kochają dzieci.
Człowiek „cywilizowany“ — tak na dobrą sprawę — też nie zawsze bywa takim odrażającym ludożercą, jakim go malują. Cała armia w białych kitlach ślęczy po dniach i nocach nad mikroskopami i usiłuje nam życie przedłużyć, nie skrócić. Niedawno poważny kongres międzynarodowy ofiarował nagrodę pieniężną i 50 miligramów radu dwóm lekarzom londyńskim, którzy odznaczyli się w walce z rakiem. Profesorowie Kenneway i Cook (londyński „Cancer Hospital“) zastosowali w badaniach bardzo umiejętnie niezawodną metodę przyrodniczą, najpierw oddzielili sprytnie, izolowali ze zwykłej smoły te składniki, które czasem — jak stwierdzono — raka wywołują, później stworzyli je syntetycznie w retortach, potem odkryli w chorym organizmie żywym substancje do tamtych podobne i wreszcie zbudowali teorię powstawania nowotworów złośliwych — uznano ją właśnie na zjeździe lekarskim za pierwszy krok stanowczy na drodze do walnego zwycięstwa.
Nadszedł widać czas, kiedy jedna z najprzeraźliwszych „masek śmierci“ ma zniknąć wreszcie z nieszczęsnej ziemi, bo mnożą się odkrycia ciekawe — lekarze wiedeńscy szukają jakiejś szczepionki zapobiegawczej, Ameryka bada pilnie, jak się dziedziczy i przerzuca na po-