Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

obrazki na ekran. Najwięksi mistrze wiedzy ścisłej — Tyndall, Braggowie, Jeans — mówili z tej katedry dzieciom o cudach świata, o tajemnicach, wydartych naturze zawziętą pracą badacza.
Niedawno gmach przy Albemarle Street obchodził uroczyście inne święto i witał inną publiczność. Pisarz H. G. Wells przemawiał w auli Faradaya do dorosłych, do uczonych. Był to — w myśl znanego powiedzenia — „właściwy człowiek na właściwym miejscu“. Nikt w literaturze nie zna lepiej od Wellsa psychiki badacza, nikt — nawet zawodowiec — nie orientuje się lepiej od niego w ścieżkach zawiłych, nie widzi wyraźniej celów i zamierzeń. Wells był uczniem świetnego biologa, Huxleya, jego pierwsze powieści fantastyczne świadczą o specjalnym zmyśle, o węchu zdumiewającym prawdziwego odkrywcy. Tym razem pisarz rozwijał przed dostojnym gronem swój projekt „wielkiej encyklopedii“. W sprawozdaniach dziennikarskich zaznaczają się tylko zarysy planu: chodzi najwidoczniej o to, żeby stworzyć jakąś drukowaną skarbnicę wspólnego doświadczenia, jakiś „mózg świata“ czy książnicę, wyjaśnić ze dwadzieścia tysięcy „pojęć“, wyłożyć w języku prostym, zrozumiałym, co wiemy na prawdę, podać sumienny, nie sztucznie podkolorowany obraz kosmosu, streścić rozsądnie dzieje, naszkicować układ społeczny, wskazać najkrótszą drogę do uczciwych źródeł. „Encyklopedyści“ ongiś odegrali