Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

„cząstki“. Teraz znów równie znakomity fizyk i laureat, Millikan, zbudował sobie bardzo praktyczne „sondy“-baloniki, które go kosztują zaledwie dwa dolary za sztukę, lecą z odpowiednimi aparatami samopiszącymi pod stratosferę, osiągają łatwo znaczną wysokość 28 kilometrów, po czym jeden ze sprytnych, związanych sznurkami baloników, pęka, reszta zatrzymuje się w ruchu i rejestruje t. zw. „jonizację“ na wyżynach. Millikan bada atmosferę nie przy ziemi, ale tam, w jej głębiach. Okazuje się, że tajemnicze promienie kosmiczne, to nie cząstki-protony, ale światło, jak promienie Roentgena. Kto ma rację i co napisać w encyklopedii? Sprawa nie jest bez znaczenia, ma pewien związek z nowoczesnymi poglądami na materię, na powstawanie światów.
Ze słowem świat miałby bardzo poważny kłopot astronom i astrofizyk. Niedawno na wielkim kongresie amerykańskim słynny H. N. Russell usiłował znaleźć odpowiedź na proste pozornie pytanie, co się wreszcie dzieje z ognistą kulą — gwiazdą, słońcem — z samotnym ciałem niebieskim, porzuconym w bezkresach? Traci ciepło przez promieniowanie, stygnie, ale co dalej? Trzeba wziąć pod uwagę, że kulista masa materii ma z 90 różnych gatunków atomów, że w tej gmatwaninie — przed ostateczną śmiercią — odbywać się będą jakieś gwałtowne procesy „nadchemiczne“, że atomy, odarte z elektronów, neutrony odegrają w ostatnim akcie pewną rolę.