Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

mo. Za lat kilka — tak mówi powieść filmowa — czeka nas okropna wojna bez wypowiedzenia, najazdy samolotów na otwarte miasta, bomby, gazy trujące, zgliszcza, ruiny, nędza — obdarci półdzicy ludzie w kożuchach po stolicach między zwaliskami, wychudłe twarze, przerażone oczy, frazesy dyktatorów: benzyna! zwyciężymy. Później zmieni się na lepsze — inne aeroplany, wiroloty, latające twierdze, białe gmachy, windy pasażerskie w przezroczystych rurkach, rakieta, armata, podróż na sąsiednią planetę. I znów gromkie „zwyciężymy!“ i znów mocne słowa w świecie, który już tymczasem wygląda jak hala maszyn i wyłożona flizami, zimna centrala elektryczna. Ubrania za lat sto będą podobno trochę wygodniejsze, bardziej greckie, ludzie będą chodzili w jakichś zabawnych dolmanach, bez kołnierzyków, ale czy znajdą wreszcie szczęście w masie cementu, na opancerzonej kuli, między warczącymi motorami?
Dodajmy, że inny, obiektywny, przewidujący, solidny, rozumny i wyjątkowo u nas dzisiaj sławny pisarz angielski, Bertrand Russell, przepowiada i wróży młodzieży rzeczy jeszcze chyba stokroć gorsze. Jak wynika z jego znów rozważań pesymistycznych państwa i rządy jutro albo pojutrze wywłaszczą rodziców zupełnie, zajmą się same wychowaniem niewinnych dzieci i utworzą wreszcie z wymustrowanych dobrze wyrostków bandy „janczarów“ bezkrytycznych, zawziętych, fanatycznych, bezdomnych. W za-