proszkiem klamki i papierośnice, a fizyk porusza pewien tłok w cylindrze, po czym para wodna osiada na ładunkach elektrycznych i na fotografiach zaznaczają się „białe linie“ w powietrzu — tajemnicze, ale bardzo wymowne drogi jonów i ślady elektronów. Zresztą w owych czasach manewrowano jeszcze tłokiem aparatu na chybił-trafił, zaledwie jedno zdjęcie na dwadzieścia dawało w ogóle jakiś zygzak na kliszy i prof. Millikan zasadził całą ekipę młodych uczonych do żmudnej roboty.
Anderson miał wtedy (rok 1932) lat dwadzieścia siedem, „za czasów szkolnych — mówił niedawno dziennikarzom — chciałem dokonać czegoś wielkiego na bieżni, chciałem być skoczkiem — zrezygnowałem, nie miałem zdolności“. Za to do promieni kosmicznych zabrał się z zapałem, umieścił w „kamerze“ przegródkę z blachy ołowianej, żeby wyraźniej widzieć, jak sobie z taką barykadą pociski zaświatowej artylerii radzić będą i pamiętnego dnia 2 sierpnia znalazł na kliszy zakrętas — wygląda ów rys na ilustracji, o której już raz była mowa, jak siwy włosek na czarnej puderniczce. I kiedy to zaczęto badać bliżej — okazało się, że wątpliwości być nie może, włos się skręca w lewo, nie w prawo, magnes odchyla go inaczej, niż w wypadkach banalnych, mamy tu do czynienia wyraźnie z nieznanym, niewidzialnym, od wielu dziesięcioleci pilnie poszukiwanym... elektronem dodatnim. „Portret najbardziej chyba słynnego w
Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/224
Ta strona została skorygowana.