Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

nej spływają zgrabnie w obie strony ku morzom. Bardzo jesteśmy zależni od tych warunków naturalnych, bardziej, niż nam się zdaje!... Grecy wyśmiewali się zawsze w głośnych zabytkach literackich z Beocji i z jej mieszkańców, przekazali ich najdalszej potomności jako głuptaków, matołów i niedorajdów — mieszkaniec Beocji wcale nie był głupszy od innego Greka. W jego prowincji były mokradła, panowała pewnie nagminnie malaria, cóż dziwnego, że człowiek wycieńczony febrą bywał w pewnych okresach mniej żywy, obrotny i dowcipny od Ateńczyka.
My sobie znów opowiadamy ucieszne anegdoty o bajecznym sknerstwie Szkotów. Ale to byli górale, musieli szukać między skałami nędznego kawałka ziemi, pokrytej najgorszą trawą, najeźdźcy, Rzymianie, oddzielili się od nich tęgim murem i czterysta lat trzymali ich na fatalnej diecie — trudno się dziwić, że Szkot myśli o każdym pensie wytartym, o czarnej godzinie. Van Loon wie nawet, dlaczego Hiszpanie mają skłonność do gitary, do ustroju „klanowego“, do wojny domowej, a nie do „jodłowania“ np. Umie wyjaśnić, dlaczego Anglia opanowała morza i lądy, dlaczego za sprawą braci Wrightów i dzięki żegludze powietrznej „centrum cywilizacji“ najwidoczniej zaczyna się przesuwać, jedzie przez Atlantyk...
Najnowsza szkoła filozoficzna chce — jak się pilnemu czytelnikowi zdaje — odebrać koncesję van Loonowi i tow., chce sama wziąć in-