siejszy nie dałby sobie wreszcie jakoś rady. Amerykanin A. Fitzgerald wymyślił — w celach raczej laboratoryjnych, mierniczych — przyrząd, który nazywa „petoskopem“. Ów aparat zaopatrzony jest, jak tyle innych dziesiaj, w elektryczne oko, w „fotocelę“, w komórkę, znaną dobrze kiniarzom, radiotom, amatorom telewizji.
Ale pudło Fitzgeralda ma jeszcze wewnątrz sprytnie umieszczone sztachety przed warstwą światłoczułą i zaczyna działać w ogóle dopiero wtedy kiedy coś się za tymi sztachetami porusza, kiedy coś miga w polu widzenia. Petoskop patrzy zupełnie obojętnie na jasny błękit, na zachmurzone niebo — budzi się nagle, wysyła prądy zmienne, dzwoni, kiedy w powietrzu jakiś obiekt przesuwa się wolniej albo prędzej. Niedawno umieszczono to podłużne pudło na jednym z lotnisk amerykańskich — aeroplan, nawet z wysokości tysiąca kilometrów nad ziemią, alarmuje czuły aparat, słychać natychmiast brzęczenie dzwonka.
Podczas wojny — mówił Fitzgerald rzeczoznawcom, zebranym w porcie lotniczym — petoskop może oczywiście reagować od razu rykiem syren w całym mieście na ruchy nadlatującej eskadry nieprzyjacielskiej.
Jak widać kuźnie dzisiejszego Wulkana produkują nie tylko metalowe zmory i straszydła — czasem z lampek drucików budują również niezawodnego i automatycznego anioła-stróża...
Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/261
Ta strona została skorygowana.