Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

machnęła ręką na maszyny lżejsze od powietrza, burze nimi pomiatają, wiatry je łamią na dwoje, straty w razie nieszczęścia są zbyt wielkie, tłumy ludzi muszą za każdym razem wyciągać olbrzymi serdelek z hangaru i tłumy go ciągną do masztu kotwicznego. Ale jest i druga strona konta: ów „ZR III“ Arnheimera czyli sterowiec „Los Angeles“ jeździ i dziś jeszcze po błękitach, sprawuje się doskonale w służbie amerykańskiej od lat jedenastu, balony — sztywne i półsztywne — przewiozły już w ogóle nad lądami i morzami ze 750 tysięcy pasażerów.
Amerykanie postanowili raz jeszcze sprawę maszyny „lżejszej od powietrza“ rozpatrzeć w wyższej instancji, zwołali komisję świetną, w której się aż roi od wielkich nazwisk (Millikan, Hovgaard, de Forest, Timoschenko) i jej wyrok będzie miał na pewno znaczenie doniosłe, zaważy w przyszłych dziejach awiacji.
Oczywiście nie ma o tym mowy, żeby maszyna „cięższa od powietrza“ — płatowiec — zwinęła skrzydła i dała się zjeść w kaszy jakiemuś nadętemu zepp’owi. Powstają niemal codziennie aparaty, coraz zwinniejsze, obrotniejsze, przyrządy coraz genialniejsze, które ułatwiają żeglugę powietrzną. Jeden z dziennikarzy londyńskich opowiada w zajmującym sprawozdaniu, jak szybował nad Wielką Brytanią w czternastoosobowym „Douglasie“ w „hotelu latającym“. Ów hotel pędził szybciej od wszystkich huraganów świata, przelatywał 320 kilo-